Dziecko, jak każdy z nas miewa gorsze dni. Czasem coś je boli, czasem się nie wyspało, czasem jest zmęczone, rozdrażnione albo smutne, bo mama musiała iść do pracy, a czasem zwyczajnie się buntuje i wszystko, absolutnie wszystko jest na NIE! Znacie to? Na pewno znacie. Co wtedy robić?
Rozczaruję Was, bo nie zdradzę tutaj ani gotowej receptury, ani magicznego sposobu, ani złotego środka na to, by zachęcić, przekonać, zmobilizować czy „zmusić” dziecko do efektywnej pracy. Tutaj trzeba działać metodą prób i błędów, ale znając choć trochę swoich podopiecznych, biorąc pod uwagę trudności rozwojowe z jakimi się borykają oraz ich charakter zwykle jednak udaje się znaleźć metodę, by okiełznać nawet największego uparciuszka.
Dla mnie najlepszą metodą jest cierpliwość, opanowanie nerwów, powściągniecie negatywnych emocji i stanowcze, konsekwentne działanie – nasz spokój to spokój dziecka, nasze nerwy to nerwy dziecka. Musimy pamiętać, że emocje są największą bronią i kiedy maluch z czymś sobie nie radzi, gdy coś jest dla niego trudne, gdy nie chce czegoś zrobić próbuje to na swój sposób zakomunikować i używa emocji, bo najczęściej inaczej nie potrafi, bo te trafiają do nas dorosłych najbardziej.
Zastanówcie się sami czy i jak reagujecie na dziecięce emocje? Czy większą uwagę zwracacie na radości, sukcesy, radzenie sobie z trudnymi sytuacjami czy może jednak „szybciej” reagujecie na te nieco gorsze (dla nas dorosłych) zachowania jak krzyk, złość, płacz czy popisywanie się? Tak, sama łapię się na tym, że częściej dziecko upominam niż chwalę. Maluch szybko zauważa, że jego zachowania przynoszą różne efekty, czyli uwagę rodzica/dorosłego w mniejszym bądź większym stopniu i tutaj pojawia się bądź co bądź trudna sztuka dostrzegania i uważnego patrzenia na dziecko w każdej sytuacji na takim samym poziomie.
Mam w terapii dzieci, które krzyczą (chociaż właściwsze słowa to wrzaski i piski), płaczą, uciekają, kopią, gryzą, biją, wymiotują, mówią brzydkie słowa, uparcie milczą wpatrując się w przestrzeń albo próbują mnie zagadać opowiadając bez wytchnienia niestworzone historie. Każde na swój sposób próbuje przejąć kontrolę, a wachlarz możliwości jest ogromny, aż sama czasem się dziwię jak bardzo.
A ja przecież nie mogę się poddać, nie mogę odpuścić, nie mogę pozwolić na zmarnowanie cennego czasu, nie mogę rozłożyć bezradnie rąk, nie mogę po prostu wyjść i wrócić do domu, bo na kolejnym spotkaniu wcale nie będzie lepiej, a problem małego buntownika nie zniknie sam. Reguły wspólnie ustalamy na początku – dzieci lubią je wymyślać, lubią je znać i lubią przestrzegać zasad, czują się wówczas ważne – na równi z drugim człowiekiem. Działa to oczywiście w obie strony, bo jeśli chcę by dziecko szanowało moje zdanie, ja też szanuję i z empatią podchodzę do jego emocji.
Nie chodzi tu o strach (nigdy nie dopuszczam do sytuacji, w której dziecko się mnie boi), ani o bezwzględne zmuszanie do uczestniczenia w zajęciach (mam gęsią skórkę słysząc, że mama kazała, że tata będzie krzyczał albo że nie będzie bajki na dobranoc itp.), ale o wzajemny szacunek oraz świadomość, że to JA ustalam zasady i staram się ich przestrzegać, ale TY jesteś w tym równie ważny. Stanowczość, opanowanie i empatia to w zawodzie logopedy trio niezbędne.
Czasem muszę usiąść bardzo blisko albo trzymać dziecko na kolanach, by skierować jego uwagę na stolik. Setki razy podnoszę (chociaż najczęściej razem podnosimy) obrazek lub ołówek w złości rzucony na podłogę. Czasem robię smutną minę by wytłumaczyć, że jest mi przykro gdy maluch kopie i pluje. Nieraz zdecydowanym ruchem bądź gestem muszę przerwać fiksację, nerwowy tik albo atak agresji. Zdarza się, że dziecko potrzebuje wsparcia i przytulenia więc się przytulamy, wycieramy nos i za moment próbujemy jeszcze raz wykonać zadanie.
Jeśli widzę, że maluch ewidentnie nie jest w formie (z różnych powodów) staram się tego dnia zorganizować zajęcia nieco mniej absorbujące, wprowadzam więcej ćwiczeń ogólnorozwojowych, trochę zabaw poza stolikiem, pozwalam wybrać grę, w której i tak koniec końców przemycam coś logopedycznego i podążam za potrzebami dziecka.
Spotykając się z dzieckiem przez jakiś czas, jestem w stanie rozpoznać czy bunt, płacz, złość i niechęć to efekt „uboczny” konkretnego zaburzenia (np. w przypadku dzieci autystycznych, dzieci z Zespołem Downa, dzieci z ADHD), konsekwencja nieprzespanej nocy albo bolącego brzuszka czy chwilowa fanaberia, która zwykle – powiedzmy sobie szczerze – też ma jakąś głębszą przyczynę. Cokolwiek by to nie było pamiętam, że dziecko ma do takich niedyspozycji prawo, a moim obowiązkiem jest to uszanować.
Mam rocznego synka. Kilka dni temu stwierdzono u niego krótkie wędzidełko. Logopeda kazała masować jego okolice, podniebienie, okolice ust aby uelastycznić całość i dopiero po dłuższych ćwiczeniach podejmie decyzję o ewentualnym podcięciu. Nie jestem w stanie wykonać tego ćwiczenia, syn zamyka/zaciska usta, wyrywa się… Rocznemu dziecku nie przetlumacze przecież co ma.robic i dlaczego. Czy zna Pani jakieś sposoby żeby przekonać dziecko do otwarcia buźki? Smarowanie palca np. deserkiem pomaga tylko na 2sekundy 🙁 i to jednorazowo.
Witam mam 3,5 synka ktory ma słabe napięcie miesniowe twarzy i opóźniony rozwój mowy. Neurologopeda zaleciła masaż twarzy i jezyka 3-5 razy dziennie . Plus ćwiczenia w formie zabawy. Na początku szło bardzo ładnie ale po dwóch miesiącach jest coraz gorzej. Cwiczenia w formie zabawy idą o wiele lepiej niż masaż praktycznie z 4 ,5 razy zmieniło się na 2 raxy w porywach do 3 nie można go przekonać,nawet obiecać jakoś nagrodę nic nie działa. Nie wiem juz co robić. Terapia przerwana z powodu pandemii. Logopeda dodatkowo twierdzi ze wędzidełko jest do podcięcia,gdzie laryngolog jest odwrotnego zdania. Przyklejamy także plastry kinesotapingowe. Czy wykonywanie masazu tylko 2,3 razy dziennie da jakikolwiek efekt ?
Pani Ewelino na pewno masaż 2/3 razy dziennie jest efektywniejszy niż zupełny brak jakichkolwiek ćwiczeń. Tutaj trzeba systematyczności i czasu, efekty nie pojawią się od razu. Warto poszukać specjalisty, który mimo sytuacji obejmie Was opieką i pokieruje terapią, a jestem przekonana że taki się znajdzie! 🙂
Pozdrawiam ciepło, Kasia.
Przyszła do mnie pięcioletnie dziecko, któremu 3 miesiące temu podcięto wędzidelko. Nikt nie poinformował rodziców o konieczności ćwiczeń po zabiegu. Chłopiec mówi poprawnie, choć mama twierdzi, że w domu i przy szybkim mówieniu tak nie jest. Gorzej wygląda sprawa ze sprawnością języka, nie może poprawnie wykonać wielu ćwiczeń pionizujących język. Co powinnam zrobić jako przedszkolny logopeda? Czy usprawnianie języka przyniesie efekt?
Pani Małgosiu, ćwiczyć buzię i spokojnie wraz z dzieckiem usprawniać język. Trudno stwierdzić na odległość czy zabieg przyniósł pożądany efekt i czy język uda się teraz spionizować (jeśli chłopiec przed podcięciem nie potrafił tego zrobić sam zabieg nie spowodował, że będzie to od razu umiał – musi się tego nauczyć). Proszę sprawdzić artykulację, usprawniać buzię i na bieżąco oceniać postępy pracy. Powodzenia!