Kiedy spotykam dziecko po raz pierwszy zawsze czuję lekki (no dobra, czuję ogromny stres) czy nawiążemy relację i złapiemy kontakt, czy uda mi się sprawdzić i zobaczyć z czym ma problem, czy będę potrafiła znaleźć przyczynę i rozwiązanie, czy znam odpowiednie sposoby pracy i metody terapeutyczne, by skutecznie działać, czy zapytam rodzica o wszystkie interesujące mnie kwestie, czy odpowiednio połączę fakty i zdarzenia, czy będę w stanie zrobić cokolwiek. Zawsze się tego obawiam, mimo że uwielbiam diagnozować i całkiem dobrze się w tej roli czuję. Najczęściej stres stopniowo znika, gdy z minuty na minutę oswajamy sytuację, gdy z każdą kolejną zabawą czy zadaniem widzę na jakim etapie jesteśmy, co nam przeszkadza, co pomaga, a co jeszcze trzeba będzie zrobić.
Zdarza się, że po jednym spotkaniu udaje mi się znaleźć receptę i sposób na ujarzmienie trudności. Zdarza się, że wystarcza szybka interwencja, kilka spotkań, wskazówki do pracy w domu i problem stopniowo znika. Zdarza się też, że po którejś z kolei wizycie mam na tyle obszerny obraz dziecka, że w głowie układa się cały plan na dalszą terapię, która za jakiś czas przyniesie oczekiwany efekt. Zdarza się i takie sytuacje bardzo mocno podbudowują mnie jako specjalistę. Podbudowuję też rodzica i dziecko, bo wiedzą czego się spodziewać, co robić i jaka praca nas czeka.
Logopedia nie jest jednak taka czarno-biała. Często za jednym „problemem” kryje się kolejny, a gdy uda nam się zniwelować jedną rzecz pojawiają się nowe trudności i znów zaczynamy niemal od początku. Dziecko (zwłaszcza starsze i po przejściach) potrafi perfekcyjnie maskować wiele objawów i zachowań, nie pokazując nam pełnego obrazu swoich umiejętności czy zaburzeń na pierwszy, drugim i piątym spotkaniu. Czasem im dalej szukamy, sprawdzamy, obserwujemy tym więcej widać przeszkód i trudności niż perspektyw na spektakularny sukces, aż kusi by rozłożyć ręce myśląc nie wiem co dalej, nie wiem jak to nazwać, nie wiem jak pracować, nie wiem jak postawić dziecku diagnozę, której nie jesteśmy pewni, byle tylko „coś” napisać i coś rodzicowi powiedzieć. To naszym zadaniem jako specjalisty jest poszukiwanie, obserwowanie, notowanie zmiennych i stałych czynników, dopasowanie sposobu pracy do dziecka NIGDY ODWROTNIE i zapewnienie mu takich warunków, by mogło rozwijać się najlepiej jak potrafi.
Na początku swojej pracy nie potrafiłam powiedzieć wprost, że czegoś nie wiem, że nie jestem pewna, że muszę jeszcze raz sprawdzić, zastanowić się, przemyśleć albo skonsultować z kimś innym. To bardzo bardzo bardzo trudne. Rozumiem więc młodych logopedów, którzy boją się przyznać do swego rodzaju porażki czy niewiedzy. Rozumiem też rodziców, który często oczekują gotowego rozwiązania i nie patrzą zbyt przychylnym okiem na nasze tłumaczenia.
Teraz mam w sobie dużo więcej pokory, ale też świadomości, że nie jestem wszechwiedząca, nie jestem wyrocznią logopedyczną i nie muszę we wszystkim się specjalizować, by pomóc. Ty też nie, bo logopedia to sztuka poszukiwań, nie dawania gotowych rozwiązań tu i teraz.
Logopedia jako proces diagnostyczny jest trudna.
Terminologia specjalistyczna wcale nie ułatwia jednoznacznego przypisania dziecku pewnych cech i objawów, które pozwolą nam z pełną świadomością określić rodzaj zaburzenia i przeprowadzić nas przez proces terapeutyczny z całą gamą ćwiczeń jakie musimy wykonać, bo czasem jedno zaburzenie ma kilka odpowiedników w klasyfikacji, a zestaw objawów pasuje do kilku zaburzeń jednocześnie.
Każde dziecko jest inne – każde może w obrębie teoretycznie tego samego zaburzenia przedstawiać nam indywidualne cechy, umiejętności, tempo pracy, potrzeby, zachowania i tak dalej.. każde potrzebuje więc mocno zindywidualizowanego podejścia do terapii i doboru takich metod, które zadziałają w tym konkretnym przypadku. Tu nie ma miejsca na generalizacje, pochopne wnioski, szybkie i nieprzemyślane decyzje, ale jest miejsce na przypuszczenia, obserwacje i bycie elastycznym w podążaniu za dzieckiem.

Nauczyłam się i zrozumiałam, że w terapii postawienie diagnozy nie jest ostatecznością i koniecznością już, teraz, zaraz.. że mogę wstrzymać się z wydawaniem jednoznacznych opinii i sądów do czasu aż sprawdzę więcej, że mogę podejrzewać, przypuszczać, poddawać wątpliwość i zmienić zdanie, gdy poznam dziecko lepiej, a gdy terapia pójdzie w zaskakującym kierunku będę mogła z wcześniej wysnutych wniosków się wycofać bądź je zmienić dla dobra dziecka.
Dlaczego o tym piszę? bo uważam, że duża grupa zaburzeń rozwojowych na początkowym etapie daje mocno podobne objawy, które mogą być bardzo krzywdzące albo wręcz przeciwnie, mogą maskować rzeczywiste przyczyny problemów i tym samym zaciemniać nam obraz dziecka opóźniając podjęcie działań. A na to często nie możemy sobie pozwolić, nie możemy czekać, bo proces diagnostyczny może trwać, ale działać i pomóc możemy już dziś.
Dzien dobry, a raczej dobry wieczor 🙂 Bardzo ciesze sie, ze ktos to wreszcie napisal. Bez gornolotnych slow i z duzym obiektywizmem, a jednak bardzo obrazowo i adekwatnie do istniejacej sytuacji. Czesto diagnozy sa wystawianie zbyt pohopnie, a rodzice, a nierzadko tez specjalisci i terapeuci, sugeruja sie nimi i nie mozna ich pozniej przekonac, ze zamiast np. koncentrowac sie na zaburzeniach mowy powinnismy zaczac np. od terapii SI. Ja rowniez dzialam bardzo ostroznie i bardzo dlugo wstrzymuje sie z diagnoza. Najchetniej wcale bym jej nie wystawiala, a skupiala sie wylacznie na pracy z dzieckiem. Koncentrujac sie na wnikliwej obserwacji i pracy z dzieckiem, jego rodzina, czasami szkola, na biezaco ustalam plan terapii, ktory i tak w trakcie zajec wciaz odpowiednio modyfikuje stopniujac poziom trudnosci w zaleznosci od mozliwosci dziecka. Mam wrazenie, ze podchodzimy do swojej pracy bardzo podobnie 🙂 Dziekuje, ze Pani porusza, pieknie ujmuje w slowa wszystkie wazne problemy i poswieca swoj cenny czas przekazujac je szerszemu audytorium. Pozwole sobie Pani artykul udostepnic i zycze, aby jak najwiecej ludzi go przeczytalo. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję za ten komentarz, bardzo merytoryczne spostrzeżenia. Osobiście mam wrażenie, że toniemy w dokumentacji i presji, by dane zaburzenie czy chorobę nazwać, sklasyfikować, określić jej ramy i stworzyć sztywny plan działania. Czujemy się wówczas bezpieczniej i pewniej, bo wydaje nam się iż wiemy z czym mamy do czynienia. Praktyka i czas spędzony z dzieckiem pokazuje jednak, że nie zawsze jesteśmy w stanie to zrobić i tutaj pojawiają się wyrzuty sumienia i strach, że coś robimy nie tak, że czegoś nie wiemy.. więc zaczynamy znów szukać, diagnozować, nazywać. Trochę to błędne koło.
Mam te same spostrzeżenia, nadal się dokształcam w tym aspekcie.
Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam 🙂
Diagnoza to proces (też się tego uczę 🙂